1

To miało być zwykle polowanie na rogacze. Może jednak nie zupełnie takie zwykłe? Bo urodzinowe, bo we dwóch z Krzyśkiem, bo w rewirze wybranym przez niego, bo w miejscu, w którym nigdy nie polowałem na kozły. Ale po kolei.

Niewidzialny ale niebezpieczny wirus, widzialne i uciążliwe komary oraz jeszcze kilka innych zjawisk uniemożliwiło Krzyśkowi organizację urodzinowego przyjęcia. Szkoda. W prawdzie takie święto obchodzi się co rok, ale w tym roku przypadały okrągłe urodziny. Być może dlatego Krzysiek zadzwonił do mnie z zaproszeniem na jubileuszowe polowanie. Zaproponował transport i rewir, w którym mieliśmy polować. Dla mnie bomba! Wspólne polowanie to zawsze okazja, żeby się czegoś nowego nauczyć, skorzystać z doświadczeń kolegi i wysłuchać ciekawych historii.

Sam od kilku dni szukałem w łowisku typowego selekta. Miał być leciwy, najlepiej uwsteczniający się, widłak albo szydlarz. Żaden szóstak z brakującymi milimetrami w odnogach, ani młodzieniaszek, któremu już niewiele brakuje, a piękne poroże być może nałoży w kolejnych latach. Medalowy też nie musiał być. Jednego już widziałem. I to kilka razy. Swoją postawą i zachowaniem, które mogły by być oddzielną opowieścią, wzbudził mój podziw i nieznaną mi dotąd potrzebę zobaczenia go w okresie rui. Najlepiej w przyszłym roku i w następnych latach.

Krzysiek przyjechał po mnie punktualnie o 18-tej. Należycie uzbrojeni i wyposażeni w rożnej maści środki na komary wybraliśmy się na rewir 24. Nigdy tam nie polowałem na kozły, wiec już pojawiła się pierwsza korzyść ze wspólnych łowów. Jeszcze w samochodzie ustaliliśmy, ze jubilat strzela złoto i srebro, a ja tego "wyszukanego". Po wyjściu z samochodu sprawdziliśmy wiatr. Trochę jak szamani rzuciliśmy piaskiem i prysnęliśmy w powietrze środkiem na komary, żeby zobaczyć w którą stronę wiatr je zwiewa. Szczerze mówiąc wiało źle, na las, w kierunku planowanego podchodu i miejsca skąd mogła wyjść zwierzyna. Krzysiek jednak stwierdził, że nie raz już się przekonał o tym, że w polowaniu na rogacze wiatr nie ma decydującego znaczenia. Trochę z niedowierzaniem ruszyłem za nim w miejsca, gdzie pola mocno wrzynały się w las. Już na początku czmychnął nam lis. Pewnie dlatego, że trochę za głośno rozmawialiśmy o polowaniach, o lesie i jego mieszkańcach. Potem przeszliśmy kawał drogi nie widząc żadnej zwierzyny. Chcieliśmy postać trochę na rozstaju polnych dróg i poczekać na nasze kozły, ale komary nam nie pozwoliły. Ostatecznie postanowiliśmy przejść miedzą miedzy łanami zbóż w kierunku lasu z nadzieją, że w końcu coś zobaczymy. I zobaczyliśmy. Z owsa podniosła się sarna, która szybko nas zwietrzyła i uciekła do lasu. Ten wiatr.... pomyślałem. Zrobiliśmy jeszcze parę kroków i nagle naszym oczom ukazał się kozioł. Był w wysokim życie. W zasadzie widzieliśmy tylko jego łeb. Zaproponowałem Krzyśkowi żeby się do niego przymierzył. Ten szybko oparł sztucer na pastorale i patrząc w skupieniu przez lunetę wyczekał aż kozioł wejdzie na niezarośniętą miedzę. Kiedy tak się stało, a rogacz pokazał cale swoje oblicze, mój towarzysz zdjął palec ze spustu i zabezpieczył broń. Wtedy usłyszałem – Jest Twój. Jednak na czysty strzał było już za późno. Musiałem wyczekać aż rogacz wejdzie w miejsce, gdzie zboże nie wzeszło i możliwy będzie pewny strzał. Ten się jednak do tego nie kwapił. Dlatego postanowiłem podejść jeszcze kilkanaście metrów, żeby zmienić kąt strzału. To był ten wyszukiwany przeze mnie rogacz...

To polowanie zdecydowanie nie było takie zwykle. Bo w dobrym towarzystwie, bo jubileuszowe, bo bardzo naturalne, bo w nowym miejscu, bo ze złomem. Bo polowanie zawsze jest niezwykłe!

Jubilacie, niech święty Hubert nad Tobą czuwa, a Bór darzy!

Marek Wołosz, Choroszczynka, 12.07.2020