Jadę polować na Łąkach Zahorowskich. Nie jestem nastawiony na szybki sukces, ot zwykłe polowanie, pies się rozrusza, ja może zobaczę co ciekawego.Wysiadamy z samochodu i ruszamy piaszczystą drogą wzdłuż lasu. Słońce jeszcze wysoko, komary tną jak zwykle, ani mocniej, ani słabiej. Ptactwo szaleje, wiosna. Droga wchodzi między las a wysoką leśną uprawę, gęsto tak że nic nie widać, ale może będzie co słychać, stajemy........

Tak, to tu było to miejsce! Jeszcze nie polowałem, ale koledzy pozwolili mi iść z sobą, z lornetką. Najpierw pobudka, pora nieprawdopodobna - godzina trzecia! Potem na paluszkach przez las, ciemno jak w egipskim grobowcu - skąd oni wiedzą gdzie iść? Na łące szybciutko do przygotowanych przez Bronka budek i na czworaka do środka. I czekanie. Po kwadransie robi się chłodno. Po godzinie ząb na ząb nie trafia. Jak to możliwe że na wiosnę taki ziąb? Powoli wstaje brzask i znienacka fruuu! Leci pierwszy, wylądował, natychmiast zaczyna grać! Niewiele jeszcze widać, ale mały rycerzyk strasznie się napuszył. Serce wali, aby się nie poruszyć, ucieknie!Nie długo po pierwszym jest ich siedem lub osiem i zaczyna się turniej. Nie do wiary że mogę to widzieć. Po godzinie słychać strzał - jeden z kolegów nie wytrzymał. W uprawie cicho, idziemy powolutku dalej. Szczebelkowa ambona. Ile godzin tu przesiedziałem? Kilka kozłów wybrałem, a i dzik się czasem przewrócił. Niewiele widać, zieleń błyszczy, robię zdjęcie i dalej, w stronę Mikołaja.

Na rogu trójkątnego lasku uśmiecham się na wspomnienie...

Łąki Zahorowskie

W tym miejscu Wojtek postawił Tomka na stanowisku, a ten zły że musi stać przy traktorze. Szybko mu przeszło, gdyż po chwili naganka ruszyła ładnego odyńca który obok traktora chciał się przemknąć do Boru. Nic z tego ! Padł strzał i Tomek pokranśniał. Długo potem żartowalimy, choć to nieładnie dokuczać Prezesowi..

Wiele lat później w tym samym miejscu wpadłem na watahę trzydziestu przelatków. Jednego położyłem, reszta stała nie wiedząc gdzie uciekać. Nie trzeba było w dzień szwendać się po otwartym. Koło Mikołaja skręcam na środek łąk. Droga tak zrobiona przez dziki, że trudno przejść. Z ambony nic nie widać, szkoda czasu, idziemy. Łąka elegancko skotłowana, będą problemy. Kieruję się w kierunku rozgrodzonej uprawy leśnej. Nareszcie leśnicy się zlitowali i rozebrali płot który tyle lat zniechęcał. Co to ? Ha ! To tylko dwie kozy łajdaczki się ganiają, ale może rogacz się pokaże ? Co mi się w tym miejscu przydarzyło ?.......

Chadzał po łąkach poważny Pan. Ocenialimy go na dwieście kilo. A w Borze dwu Piotrkom udało się go spotkać. Ale tylko spotkać. No więc na środek łąki, pod krzaczek, wiaterek dobry, ze wschodu.Niech go licho! Gdyby nie wczorajsze buchtowisko to bym na kwaterze grzał kości. No i te odciski wielkich rapet. Czekam.Jest pięknie.Szkoda że od miesiąca nikt się nie wpisał na wyjście,może koledzy czekają na pierwszą zbiorówkę? Pierwszy śnieg lekko pruszy, łysy pokazuje się po północy. Cholera, kto się skrada pod lasem! Czujny jakiś typ, powolny. No nie ! Ma karabin ! Sprawdzam czy sam mam dokumenty, bo niedługo będę drania legitymował. Zbliża się, ale sylwetka jaka znajoma...Po chwili klepiemy się z Wojtkiem po plecach, zamiast listopada wpisał do książki pazdziernik. Ponieważ żaden z nas nie ma piersiówki, polujemy razem i wracamy do Babrzyska.

Posuwam się dalej, robi się szarówka, w Choroszczynce bije dzwon, więc komary na pięć minut łagodnieją.W uprawie coś drgnęło, słychać nerwowe poszczekiwanie kozła, po chwili drugi zaczyna się złocić, podejdę bliżej bliżej uprawy. Hm.. suczka nie chce drałowac przez bagno. Pies ci .... , idziemy naokoło. Wzdłuż młodników w stronę Boru, na czatkę. Nigdy z niej nie polowałem. Pies zostaje na dole. Rany ! Ale niewygodna, dupsko boli . Kaziu ! Co ty tu zmajstrowałe ? Lisiurka na drodze. Czujna bestia, dał dyla natychmiast jak zwęszył. Ciemno się robi, trzeba wracać. Idę w stronę kępy drzew przy Henia polu........

Tomek, strzelec wytrawny strzelił do cietrzewia, ten zgubił kilka piórek. Potem długo leciał i siadł w kępie drzew, lasek okrągły, trzydziestometrowy. Najpierw my, tropiciele, potem wyżeł i tak na zmianę. Kamień w wodę. Pewnie zniżył lot i poleciał do Boru. Ale nazwa została : lasek z cietrzewiem.

Ruszam w stronę domu, przy asfalcie stoi w niskim jęczmieniu dzik ! Zdejmuję lornetkę, popatrzę sobie.
Czarnuch oddala się powoli, przed wejściem w żyto staje i przesyła mi pogardliwe spojrzenie.

Krzysztof Gregorczyk, 4 czerwiec 2006.