clipperŁadne, błyszczące słońcem wrześniowe popołudnie. Byki nie ryczą, ale spotyka się sporo jeleni. No więc idę popróbować szczęścia. Towarzyszy mi Jurek Kamieniak, który w domu usiedzieć nie może. Zaczynamy przy Spalonej Leśniczówce i powoli, krok za krokiem posuwamy się naprzód. Jurek popala papierosy, niby sprawdza wiatr.

Nagle, na wysokości Psiego Cmentarza pokazuje się coś czarnego , pies. Diabli nadali, idziemy dalej. Po chwili okazuje się że to młody dziczek podjada żołędzie.
- Strzelaj, strzelaj! namawia Jurek. Ale jest za daleko.
- Jak podejdziemy na sto metrów - odpowiadam.

Podchodzimy na sto metrów, dziczek chudzina, żebra mu sterczą, napycha się gwałtownie, watahy ani śladu.
- Strzelaj, strzelaj, bo nas zobaczy! - słyszę ponownie. Nie bardzo mam ochotę.
- Jak podejdziemy na 50 metrów, decyduję.

I to by było na tyle: dziczek podniósł łeb, zobaczył nas i zniknął tak szybko, że nie zauważyliśmy gdzie. Ledwo powstrzymujemy śmiech. Jurek zapala kolejnego gwoździa (wiatr w twarz) i stawiając stopy na piasku przekraczamy linię oddziałową spadającą z Prymusa.

Są ! Na zboczu góry, za krzakami jeżyn widać chmarę. Młoda łania nieco oddzieliła się i patrzy na nas !  Podnoszę sztucer, łapię ją w krzyż, jest blisko, może pięćdziesiąt metrów, strzelam i łania kończy życie. Biegnę brukiem kilkadziesiąt metrów do przodu, klękam i po chwili obserwuję łanie i cielaki, jak za licówką dość powoli przekraczają drogę. A gdzie byk ? Po chwili jest ! Powoli posuwa się za chmarą, selekt w średnim wieku. Układam krzyż na komorze i strzelam. Pudło !

A niech to szlag ! Spudłowałem na trzydzieści metrów !
- Dostał, mówi Jurek. Chodzimy, szukamy, nic nie ma .
- Dostał na pewno, upiera się Jurek.
No to na razie robimy porządek z łanią i jedziemy po psa. A młody, ambitny i zawzięty Clipper tylko czeka na zajęcie.

W kwaterze czekamy na kolegów, wracają o lufach zaraz po zmierzchu. Zbiera się ekipa, ładujemy jamnika, kolegów i w drogę. Na miejscu strzału już całkiem ciemno, łazimy z latarkami po krzakach, byka ani widu, ani słychu. Kiepsko.

Nagle ktoś krzyczy:
- Cicho! . Słychać  szczekanie psa !
- To Clipper!  wyrokuje Wojtek, więc gnamy ile sił w nogach.
A na miejscu, w rzadkim młodniku ranny byk miota się odganiając szalejącego jamnika. Strzał litości kończy polowanie.
Zapada cisza. Tylko jamnik warczy i pokazuje zęby nadchodzącym myśliwym.

Marcin został selekcjonerem. No i kilka koziołków zdobi już ścianę !
Ale na byka jeszcze nie polował. Jedziemy więc do Choroszczynki. W Zalesiu skręcamy, pies staje na tylnych łapach i jak tylko samochód wjeżdża do lasu i zaczyna węszyć przez szybę. Dojeżdżamy do wsi, brama otwarta, a jakże, na przyzbie siedzi pan Franek z gośćmi , odwiedził go syn z synową i wnuczką.

I po prostu ryczą ze śmiechu. Okazało się że pięcioletnia wnusia widząc nasz samochód zakrzyknęła : Hej koty, sp.......cie na drzewa, Warszawiaki jadą! .
Musi gdzieś to zasłyszała.....

Polujemy osobno, Marcina poniosło nad Grabar, ja bliżej chałupy.
No bo i to nie trzeba jeździć i w razie czego pan Franek, chętny do pomocy blisko.
A zwierzyna jest wszędzie, tylko trzeba jej poszukać. Tak sobie medytuję w okolicach Stójła, ale wracam do domu " na pusto".

Wtem wpada rozogniony Marcin :
- Strzelałem do byka!
- I co?
- Chyba dostał, ale przeskoczył rzeczkę i poszedł na Sugry. Natychmiast zabieramy psa i jedziemy tropić.

Idziemy wzdłuż lasu, aby przeciąć trop. Nagle Clipper skręca w lewo i daje dyla.
Jest nieźle, tylko co on wymyśli. Może sarna tędy przechodziła ?

Niepokorny ten mój pies. Nawet na otoku nie chce chodzić, obraża się. Ale na polowaniu ma swoje osiągnięcia, pies w kwiecie wieku, z pasją i niezłym węchem.
Szczeka ! Podbiegamy, byk leży pięknie strzelony ! Wręczam Marcinowi złom .
Marcin całuje psa w pysk.

Kiedy to było ? Lata przeminęły, człowiek coraz starszy, kolana bolą, lekarze coraz częściej mówią o operacji, pies ma już 15 lat i zapasiony ledwo chodzi. Ale polować trzeba. A najbardziej nosi mnie we wrześniu. No więc w drogę !
Lekki przymrozek nad ranem dotyczy tylko Marcina, ja się prześpię jeszcze ze dwie godzinki.
Pies sapie i mruczy, ciepło jest przy piecu. Przypominają mi się myśliwskie sukcesy i porażki, może na wieczornym wyjściu coś mi się przydarzy.
Młody wpada jak bomba : byk sfarbowany !. O cholera ! Jedziemy szukać.

Okazało się że Marcin wypatrzył byka o nietypowym porożu na drodze nr. 17 i strzelił. Pewnie było za daleko, dość że byk się zwalił, podniósł się i uciekł.
Farba kończy się po dwudziestu metrach. Niedobrze. Chodzimy w kółko, las zdeptany przez jelenie, wygląda to marnie.

Nagle słychać szczekanie Clippera!
W zamieszaniu zapomnieliśmy o staruszku, tak więc działał na własną łapę. Marcin gna w kierunku szczeku, ja zostaję, za trudny teren, kolana rwą. Po kwadransie pada strzał. Potem znowu szczekanie i dwa strzały. I tak kilka razy. Po godzinie mam dosyć, może być niebezpiecznie, ale idę tam.

Pod Stójłem, w rabatach rozgrywa się ciekawa scena: rozpromieniony Marcin patroszy, a pies uwiązany na krótko do chojaka szczerzy się na mnie ! No bo nie mam prawa się wtrącać, to nie mój byk !  Dobrze że się znalazł, nie najlepiej strzelony, a i wiosną, w okresie kształtowania się poroża też mu się chyba coś przydarzyło. Po wypatroszeniu odpoczywamy, jesienne słoneczko rozleniwia, napięcie opadło.

Dużo zdrowia Clipperowi już nie zostało, do samochodu  nieśliśmy go na zmianę.

Krzysztof Gregorczyk