Opowieść druga. Bezbronni.

stanwoj2 Kto przeżył styczeń 1982 roku, pamięta zapewnie tę beznadzieję. Broń zabrano, godzina milicyjna, telefony głuche. Wszędzie patrole i kontrole. Apatia, przygnębienie, poczucie bezsilności i paranoi w którą niechcący wdepnęliśmy. Na Nowym Świecie spotkałem kolegę. Może się chcesz przewietrzyć? zapytał.

Spojrzałem na niego zdumiony - jak? gdzie? Przecież broni nie mamy, a wyjeżdżać teżnie bardzo wolno. Jedziemy na lustrację ośrodka w Mikołajkach, broni Ci oczywiście nie załatwię, ale delegację mogę. Cóż rozbrojony do lasu to trochę głupio - pomyślałem. Ale zawsze lepsze to niż nic.

Zgoda, chętnie skorzystam z Twej propozycji. Bądź jutro o dziesiątej w Zarządzie, powiedział.

Jedzie jeszcze z nami Jurek. Nazajutrz okazało się że chętnych do wyjazdu jest więcej. Jeszcze Grześ i Janusz.

Było nas zatem pięciu. Wszystko chłopy rosłe, ciepło ubrani, z wielkim trudem upchaliśmy się w służbowej syrenie. W drogę, na Mazury! Co ten las jednak w sobie ma?  Urok Puszczy Piskiej, widok stuletnich sosen Nadleśnictwa Strzałowo, odmienił nas zupełnie. Las daje poczucie bezpieczeństwa i swobody. Wraca optymizm, po prostu chce się żyć. Któregoś dnia Grześ zapytał:  Może macie ochotę na świeżą rybkę? Mam rodzinę w Ełku, gwarantuję że nam coś zorganizują. Z Mikołajek do Ełku nie taka znów odległość. Dobra, jedziemy. Te parę dni w lesie spowodowało, że zapomnieliśmy już o uciążliwościach dnia codziennego. Stan wojenny zbladł nieco i był jakby mniej realny. Niestety, wjeżdżając do Ełku widok pancernego wozu stojącego w poprzek drogi, a przed nim plutonowego z lizakiem w ręku przywrócił nas do rzeczywistości. Rozpoczęła się kontrola.

Siedziałem z tyłu za kierowcą gapiąc się bezmyślnie na świat za oknem. W tym przysypanym śniegiem sielskim krajobrazie zarówno "skot" jak i stojący obok niego żołnierz z karabinem wyglądali jak z innej bajki. Nagle plutonowy powiedział do mnie ostro: Wy wysiądźcie. Zrobiło  się małe zamieszanie. Do ciasnej syreny z trudem można się było wepchać, co dopiero z niej wyjść. Wygramoliłem się w końcu i stanąłem przed przysadzistym wojakiem. Obywatel Konarski? zapytał.

Potwierdziłem zgodnie z prawdą. Widzicie, ja jestem "fizjonomista" powiedział z dumą - od razu was rozpoznałem, mam za wami list gończy, dajcie no dokumenty!  Podałem mu je, myśląc przy tym intensywnie.

List gończy?  Dopiero trzy dni w Warszawie mnie niema, a tu już list gończy? Skąd w ogóle zna moje nazwisko? Czego do cholery on się mnie czepia?  Żołnierz w tym czasie wyciągnął z kieszeni bluzy złożoną we czworo kartkę i zaczął porównywać dane z moimi dokumentami. Po czym odwrócił kartkę do mnie i powiedział: Sami zobaczcie.
Rzeczywiście widniało tam wyraźnie napisane List Gończy, pod tym zaś fotografia brodatego faceta, faktycznie nieco podobnego do mnie. Niżej nazwisko Konarski, imię Andrzej syn Stanisława.  Mam na imię Tomasz ...zaoponowałem nieśmiało. Nie ważne, imiona mogą być różne, ale imię ojca się zgadza - triumfował.

Gdzie pracujecie? Jestem artystą plastykiem, pracuję w domu. Znaczy konspirujecie! Muszę was zabezpieczyć do wyjaśnienia.  Jestem internowany , pomyślałem ze zgrozą, za co, co ja takiego zrobiłem. Wprowadził mnie do prymitywnej dyżurki i kazał usiąść na ławce. Przy drzwiach stał drugi żołnierz, w postawie wartowniczej, spoglądając od czasu do czasu na mnie groźnie.  Plutonowy rozmawiał z kimś przez radiostację. Minęło z pół godziny, zajechała wojskowa  wołga, wysiadł z niej kapitan. Oho, pomyślałem, coraz wyższe szarże, widać jestem kimś ważnym. Oficer wszedł do dyżurki i usiadł na krześle.

Tamci dwaj pozostali na zewnątrz. Długo przeglądał papiery, sprawdzał dane, w końcu zapytał:
- Konarski, to w końcu wy czy nie wy?
- No ja, ale nie ja, odpowiedziałem równie inteligentnie. O dziwo pojął w lot co miałem na myśli.
- Czy ktoś to może potwierdzić? zapytał. Tak, no choćby ci czterej faceci tam w syrenie.

Dwóch z nich  to etatowi pracownicy Zarządu Głównego Polskiego Związku Łowieckiego.  To zrobiło wrażenie, być może był myśliwym.  Cóż, jesteście wolni. Oddał mi dokumenty  i zamiast pożegnania wygłosił formułkę : "pomyłki nie mogą stanowić zagrożenia w naszej odpowiedzialnej służbie "  Z ulgą wracałem do kolegów.

I choć mam świadków tego zajścia, żałuję że nie poprosiłem  o świadectwo zatrzymania na piśmie, może miał bym dziś status kombatanta.

Tomasz Konarski